SOWY
Hogwart, 7 października 1925 r.
Argusie,
rzałój że jeszcze 4 lata mósisz czekać bo tu jest fantastycznie i jeden nauczyciel co się nazywa profesor to jest duhem i można czarować na lekcjach i płynęliśmy łodziami przes jezioro i wogle tu wszystko jest magiczne i jak pszyjadę zimom to ci wszystko opowiem i mam dla ciebie szalik to ci dam i mószę kończyć albowiem mam lekcje ale sowę wyśle wieczorem albo jutro rano jak fstanę i przesyłam całuski,
twoja Siostra Lena
***
Leeds, 11 grudnia 1926 r.
Samwelu,
Niestety nie mogę jutro wpaść na pokera, mój syn znowu spadł z drzewa, i tym razem złamał sobie nogę. Phillys twierdzi, że on to robi specjalnie, włazi wysoko żeby spaść, ale wiesz jakie są matki, czasami przesadzają. W każdym razie przez kilka dni nie będę mógł składać wizyt. Pozdrów rodzinę,
Joffrey Filch III
***
Hogwart, 22 sierpnia 1929 r.
Drogi panie Filch,
Jak już tłumaczyłem Pana matce w poprzednich 2 listach, nie może pan zostać przyjęty do Hogwartu z powodu braku zdolności magicznych. Nasza szkoła szkoli jedynie czarodziejów i niestety nie jest możliwe aby Pan, jako charłak, podjął w niej naukę- co już dwukrotnie tłumaczyłem. Proszę zastanowić się nad kontynuacja nauki w szkole mugolskiej.
z poważaniem, Armando Dippet, Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa
***
Leeds, 31 marca 1930 r.
Najdroższa Eudoro,
dziękuję za życzenia imieninowe, ale może byś przestała wpychać swój nochal w sprawy mojej rodziny? Naszej decyzji nie zmienimy, Argus okazał się być charłakiem, czego bardzo się wstydzę jako jego matka, ale nie pozwolę aby nadal hańbił swą obecnością dom naszych przodków. Jutro wyjeżdża do mugolskiej szkoły z internatem, zapewnię mu utrzymanie, ale na więcej nie może liczyć, tak więc droga szwagierko temat uznaję za zamknięty. Opowiedz teraz, jaką to kreację uszyje Ci w tym roku Twillfit na Doroczny Bal Dobroczynny Czarodziejów, płonę z ciekawości,
Lisbeth Cathelyn Filch
***
Hogwart, 28 czerwca 1931 r.
Argus,
piszę już dzisiaj, żebyś w końcu pewne rzeczy zrozumiał. Nie chce, żebyś znowu na mnie wyczekiwał przy świstokliku, tata mnie odbierze, a skrzaty zajmą się bagażem. Po kilku latach w szkole (w której od roku jestem Prefektem) zrozumiałam, że nasze dziecięce miłości i sympatie muszą ustąpić honorowi rodu, który zhańbiłeś swoim charłactwem. No cóż, zawiodłam się na Tobie, tak jak i mama. Nie pisz do mnie więcej, i choć nie życzę ci źle, chyba się już nie spotkamy.
Lena Gwendolina Filch, Prefekt i kapitan Drużyny Czarodziejskich Szachów.
***
Crewe, 23 sierpnia 1933 r.
Filch, Argus: Uczeń przeciętny, wyróżnia się sprawnością fizyczną, niezły w arytmetyce i naukach przyrodniczych, słaby w pozostałych dziedzinach. Wręcz wzorowo dba o porządek w swojej sypialni. Obsesyjnie wręcz czyta wszystkie książki dotyczące czarów lub czarowników, z tego powodu nie jest lubiany przez kolegów, uważających go za dziwaka (rysuje sowy, smoki, zamki i - co dziwne - ludzi latających na miotłach). Promocję do następnej klasy otrzyma, wakacje jak zwykle spędzi w internacie - nieuregulowane i niejasne stosunki z rodzicami.
Frey, Cecylia: Uczennica zdolna…
***
Dufttown, 3 sierpnia 1938 r.
W bójce brał udział również miejscowy włóczęga, młody chłopak o nazwisku Filch. Nie jest groźny, pomaga okolicznym farmerom i sklepikarzom, i z tego się utrzymuje. Każdą wolną chwilę spędza na przeszukiwaniu okolicznych ruin zamków, lecz poza tym nie okazuje innych dziwactw poza noszeniem zawsze przy sobie wystruganego misternie patyka. Zgodnie z zaleceniem Pana Komisarza z zeszłego miesiąca wszystkich uczestników bójki przetrzymałem dwa dni o chlebie i wodzie, lecz raportu nie składałem.
Sierżant Bernard Glover, posterunkowy w Dufftown.
***
Londyn, 11 listopada 1940 r.
Panie Filch,
cieszy mnie, że przeczytał pan moją książkę o średniowiecznych procesach czarownic, lecz pana uwagi co do moich wnioskowań uważam za niestosowne, zaś propozycję dopisania rozdziału o współczesnych czarodziejach i ich świecie uznaję za głupi żart. Gratuluję wyobraźni, ale te bzdury niech pan sam publikuje własnym sumptem w pismach dla łatwowiernych dzieci. Niestety z uwagi na obowiązujące zaciemnienie nie mogę napisać więcej co sądzę o panu i pana bredniach.
Kenneth Brandon Switch, pisarz i znawca historii dawnej i współczesnej.
***
Renkun, 19 września 1944 r.
Mamo, nie wiem czy wrócę, dlatego piszę teraz, bo mam chwilę dla siebie. Cała ta operacja to wielka pomyłka, dostajemy w kość tak samo jak Amerykanie, z całej naszej 1 Dywizji do mostu doszedł tylko nasz 2 batalion, a nasza kompania obeszła się prawie bez strat tylko dlatego, że sierżant Filch nadal nią dowodzi. Ten facet na jakiś szósty zmysł, tyle razy nas wyciągnął a bagna, że chyba już każdy w kompanii zawdzięcza mu życie. Nigdy nie miałem takiego dowódcy, on nie boi się niczego ale nigdy nie wymaga, żebyśmy my zostali bohaterami i dali sobie odstrzelić frycom łeb. Wczoraj jeden z naszych dostał u udo, Szwaby go przygwoździły ogniem na moście, nie miał szans, pójście mu na pomoc to by była pewna śmierć. Filch jednak czołgał się do niego pół godziny, a potem drugie tyle z powrotem, z Edmurem na plecach, i go z tego wyciągnął. Mówię mu potem, że to jakieś czary chyba, że im się udało, bo dwa szwabskie Mg-42 cały czas ich namierzały, a on się tylko tak jakoś smutno uśmiechnął, i mówi „Niestety nie”, nie wiem o co mu chodziło. Musze kończyć mamo, mam nadzieję ze nigdy tego nie przeczytasz, bo to by znaczyło, że zginąłem. Kocham Cię,
Twój syn Jory.
***
Heresford, 23 lipca 1949 r.
Poruczniku Filch, niestety pana prośba o dalsze pozostanie w naszym Ośrodku Weterana została załatwiona odmownie. Pana stan się na tyle polepszył, że może pan już samodzielnie się poruszać, lekarze twierdzą, że odłamki w pana ciele nie uniemożliwiają panu funkcjonowania. Mamy wielu weteranów w gorszym stanie, dlatego też pomimo tego, że jest pan wielokrotnie odznaczanym bohaterem wojennym, z żalem musimy wypowiedzieć panu miejsce od przyszłego miesiąca.
Clifford Slynt, Zastępca Dyrektor Ośrodka Weterana w Heresford
***
Clapton Bridge, 23 maja 1958 r.
Elsie, miałaś jednak rację co do tego nowego pracownika. Nie powiem, pracował uczciwie przez cały rok, wszędzie porządek aż miło, cały sklep aż lśnił, ale on był jakiś taki mrukowaty zawsze. Miejscowe dzieciaki się z niego śmiały, jak to dzieciaki, że krzywy trochę i ubiera się dziwacznie, to je przepędzał miotłą i raz nawet zaczął wyzywać córkę Kita Hoskinsa w jakimś zagranicznym języku, jakby po włosku albo po łacinie, celując w nią z patyka. Przymykałam na to oko, bo to w końcu nie moja sprawa, że dzieciaków rodzice nie pilnują, ale w zeszłym tygodniu ten Filch ukradł kotkę. Pan Burns chciał ją utopić, ślepa jeszcze była i tak by było moim zdaniem najlepiej, to ten wariat mu ją wyrwał z ręki i uciekł, no mówię Ci- afera była na całe Clapton Bridge ! Następnego dnia ten Filch pierwszy raz nie przyszedł do pracy, ale wiem, że kupił taka butelkę do karmienia i smoczek w drogerii na rogu. Nie widziałam go do wczoraj, bo do pracy nie przychodził, no to poszłam do tej jego szopy, gdzie mieszkał- i aż mnie zatkało. Jego nie było, ale na ścianach rysunki sów i jakichś pokracznych stworzeń, wszędzie jakieś szkice i plany, no i mapa naszego okręgu z zaznaczonymi ruinami zamków. Od razu się domyśliłam, że to na pewno jakiś szpieg, zboczeniec albo satanista, i tę kotkę to na pewno chce żywcem spalić albo co, więc pobiegłam do kaprala Sttebbinsa, ale on powiedział, że to jego sprawa, tego Filcha znaczy, co rysuje, i że jak zniknął, to on ma (Stebbins, nie Filch), jeden kłopot z głowy, i żebym się zajęła swoimi sprawami. No to na co idą nasze podatki, jak takie zboczeńce jedzące kocięta mogą sobie jeździć, gdzie chcą?
Twoja Penelopa Clegane.
***
St. Cathpole’s, 25 listopada 1961 r.
Szefie,
nic nie będzie z tego wywiadu, niech pan da na drugą stronę moją relację z zawodów zapaśniczych okręgu, jest w drugiej szufladzie od dołu, bo ten niby bohater się nie nadaje. Pojechałam do tej jego nory, gdzie mieszka od kilku lat z jakimś kotem, nie powiem, nawet czysto było. Mówię mu, że jestem z najlepszej w hrabstwie gazety, a ten mi mamrocze coś o jakimś niecodziennym proroku. Prawdę mówiąc nie wyglądał mi ma człowieka, który wszedł w ogień i wyniósł z płonącej kamienicy dziecko. Jak go zapytałam, dlaczego to zrobił, to tylko burknął, że „po psa poszedł”, bo ten dzieciak miał małą psinę, zresztą z pożaru uratował obu. Nic nie chciał o sobie mówić, mruczał coś tylko i spode łba łypał, a cały czas miał na kolanach takiego wielkiego kota, i chyba z tym kotem bym się lepiej dogadała. Tylko parę zdań z niego wycisnęłam, ale to się nie nadaje na cały artykuł. Na koniec mnie spytał, czy bym nie kupiła od niego tego medalu, który dostał za uratowanie dziecka, bo potrzebuje na komorne - i to był już szczyt jego arogancji, dlatego się zawinęłam , i to tyle. Proponuje te zawody zapaśnicze.
Kelly Harington, stażystka w dziale miejskim w „ St. Cathpole’s Bell”.
***
Brighton, 3 października 1963 r.
Panie Flich somsiedzi się na pana skarżom bez tego pana kota i ja też jusz mam dość słuchania że pan nie ma na czynsz i za świece pan też nie zapłacił co je panu kupiłam a przecież jest elektryka w każdym pokoju to ja nie wiem co pan z tymi świecami robi i to nie moja sprawa ale czekam do soboty na moje 14 funtów i 32 pensy bo musze zapłacić kamienicznikowi i jeszcze 11 pensów pan jesteś winien mleczarzowi bo też się upomina a tego kota piekielnika weź pan na łańcuch bo się go fszystkie psy w okolicy bojom i pana też się dzieci bojom i jak pan nie zapłacisz do soboty to idź pan precz z pożondnej kamienicy z tymi swoimi miotłami.
Sue Mormont, dozorczyni.
***
Little Davos, 11 stycznia 1972 r.
August,
no nie uwierzysz jaka miałem przygodę. Pamiętasz jak popiliśmy tydzień temu w „Kulawym Hipogryfie”? Całą drogę musiałem cię potem wlec do domu, a ty wrzeszczałeś że wreszcie starego Pringlla, który tak ci dał w kość w Hogwarcie, się pozbywają, bo nie wierzysz, że sam odchodzi na emeryturę, pamiętasz? No, to mówiłem ci, że za nami ktoś idzie, jakiś obdartus z wielkim kotem, ale mi nie wierzyłeś, tylko się darłeś i machałeś różdżką jak głupi. No to wczoraj rano jak wychodziłem z domu podszedł do mnie właśnie ten obdartus, tylko jakiś taki bardziej domyty, i nawija mi, czy bym nie mógł wysłać swojej sowy z jego listem, bo jego zdechła i nie kupił jeszcze nowej. Nawet kota miał ze sobą, tego samego, taki wielki kudłaty bydlak. No to mówię, że czemu nie, no to on mi daje list zaadresowany - uważaj- do samego Albusa Dumbedore’a, kłania się nisko i odchodzi. Wróciłem się do domu i wysłałem sowę, ludziom trzeba pomagać, nie? A dzisiaj rano nawiedził mnie - na pewno nie zgadniesz kto, to od razu ci powiem- sam Dumbledore. Wypytywał mnie o tego obdartusa, aż się przestraszyłem, że jakaś afera jest przez ten lis, ale powiedział ze wszystko porządku. Nic mu nie umiałem powiedzieć, to się szybko zawinął, nawet na szklaneczkę nie chciał zostać.
Edard Trant
***
Hogwart, 16 lipca 1973 r.
Szanowny Panie Filch,
przyznam, że w pierwszej chwili zaskoczony byłem Pana zgłoszeniem chęci objęcia posady woźnego w naszej szkole. Nie chodzi mi oczywiście o to, że jest Pan charłakiem - to kwestia drugorzędna, problemem byłoby, gdyby był pan na przykład trytonem lub wampirem. Przestudiowałem historię Pana życia, która był Pan łaskaw opisać, i zastanawia mnie, dlaczego osoba tak jak Pan daleka w swych doświadczeniach od realiów szkolnych chce pracować w magicznej co prawda, ale jednak szkole. Nie ukrywam, że zgłosiło się przed Panem już 9 kandydatów, w tym czarodzieje o sporym doświadczeniu w pracy z młodzieżą, dlatego odpowiedź na nurtujące mnie pytanie może mieć kluczowe znaczenie przy rozstrzyganiu, kogo szkoła zatrudni na odpowiedzialnym stanowisku jej woźnego.
z wyrazami szacunku, Albus Dumbledore, Dyrektor.
***
Siedzący na srebrnej żerdzi feniks wyglądał jak 7 nieszczęść i tak też się czuł. Pióra miała zmatowiałe, w wielu miejscach ich brakowało, oczy straciły zwykły blask. Smętnie spoglądał na siedzącego za wielkim biurkiem starego czarodzieja z długą, siwą brodą spięta gumkami. Czarodziej miał w ręku list, który przed chwilą przyniosła sowa. Obracał go, lecz nie otwierał, jakby zastanawiał się, czy w ogóle go otworzyć. W końcu rozerwał kopertę na której starannym pismem ktoś napisał jego nazwisko i adres. W środku nie było jednak listu, a jedynie mała, czarno-biała fotografia. Ze swojej żerdzi feniks widział tylko tyle, że obraz na zdjęciu był nieruchomy, nie była to więc fotografia czarodziejska. Czarodziej przez chwile wpatrywał się w nią intensywnie, a potem gdy coś zwróciło na niej jego uwagę, zachichotał.
- No Fawkes, wygląda na to, - rzekł pogodnie - że szkoła ma nowego woźnego. A ty zrób coś z sobą, na brodę Merlina, bo wyglądasz jak 7 nieszczęść.
Feniks spłonął. Jak to feniks.
Caairo11
|