Pogrzeb wlókł się niemiłosiernie.
Ceremoniarz dawno zakończył część oficjalną i z ulgą opuścił zalany sierpniową spiekotą cmentarz, wymawiając się szeptem „obowiązkami służbowymi”. Wielu z siedzących i stojących wokół mogiły czarodziejów z zazdrością patrzyło, jak odchodzi w cień buków rosnących miedzy grobami a potem deportuje się z cichym trzaskiem.
Minerwa McGonagall westchnęła i spojrzała na kolejnego mówcę stojącego za mównicą ustawioną koło trumny. Od prawie godziny wspominał zmarłego, który wprawdzie nie miał żadnej rodziny, jednak w długim życiu zebrał spore grono przyjaciół, a prawie każdy z nich chciał coś powiedzieć nad trumną. To było już więc 7 przemówienie, którego tego dnia słuchała, coraz mocniej znużona skwarem i monotonnym głosem mówcy.
– … i właśnie nad tym, związanym z badaniami nad wywarem de Vries, tak rzadko dostrzeganym aspektem dokonań mojego nieodżałowanego przyjaciela, którego żegnamy dzisiaj w bólu i udręce, która to udręka jest przecież jak najbardziej zrozumiała, gdy odchodzi mąż tak wybitny, który- jak jeszcze raz chciałabym przypomnieć….
Minerwa zaklęła w duchu szpetnie, gdy obliczyła szybko, ile jeszcze czasu będzie musiała spędzić na wysłuchiwaniu po raz kolejny wyliczenia małych i wielkich kamyczków wiedzy i poznania, jakie nieodżałowany zmarły dorzucił do ogródka twórców eliksirów. Spojrzała na bogato zdobioną trumnę, na której stała trochę nie bardzo do niej pasująca fotografia w skromnej, srebrnej ramce, która lśniła...
... lśniła nieskazitelną czystością srebra wypucowanego na błysk przez rzetelnego sprzedawcę. Kolejne cztery ramki, jakie wyciągnął z pudełek z nadrukiem Jaskółki, choć każda innego rozmiaru, lśniły tak samo jak pierwsza. Ułożył je płasko na biurku, po czym stuknął różdżką w jedną z szuflad wypowiadając zaklęcie tak cicho, że nie dosłyszałby go nawet ktoś stojący za jego plecami. Szuflada wysunęła się powoli, była pełna różnych pergaminów i kart z wykresami. Po drugim stuknięciu różdżką zaczęła się jednak kurczyć w jedną stronę, aż odsłoniła schowek, w którym leżało jedynie pięć fotografii. Na wszystkich była jedna i ta sama osoba – czarownica, której twarz śniła mu się każdej nocy. Fotografie przedstawiały ją w różnych sytuacjach, widać od razu było, że ten, który je wykonywał, nie chciał, aby niemłoda już kobieta ze zdjęć o tym wiedziała. Przez chwile wpatrywał się w jej piękną twarz, dobrze widoczną tylko na jednym zdjęciu, po czym westchnął i zaczął wkładać fotografie w ramki. Gdy skończył, rozejrzał się po swoim gabinecie, a potem przeniósł wszystkie oprawione już zdjęcia na półkę nad kominkiem. Cofnął się i krytycznym wzrokiem ocenił ustawienie zdjęć, potem zamienił miejscami drugie z piątym i dopiero wtedy zadowolony pokiwał głową. Machnął różdżką i w kominku zapłonęły dębowe szczapy, a po chwili rozszedł się przyjemny, uspokajający zapach płonącego drewna. Usiadł na fotelu i przymykając oczy postanowił nic już dzisiaj nie robić, tylko wpatrywać się w te cudowne oczy na zdjęciach. Gdy tylko przymknął powieki rozległo się jednak energiczne pukanie do drzwi. Zerwał się natychmiast z fotela.
– Kto... kto tam? – wykrztusił patrząc na zegar, który wskazywał 19.44. Zakończył już pracę i nikt nie miał prawa mu teraz przeszkadzać.
– To ja – odezwał się zza drzwi dobrze znany mu głos – musimy natychmiast porozmawiać, Horacy.
Horacy Slughorn skrzywił się i już miał zrobić pierwszy krok w stronę drzwi, aby wpuścić panią wicedyrektor, gdy przypomniał sobie o zdjęciach. W panice wyciągnął różdżkę i przez chwilę zastanawiał się gorączkowo, gdzie kryć fotografie.
– Jak długo mam czekać pod drzwiami, panie profesorze? – głos Minerwy McGonagall przybrał oficjalny, tak dobrze mu znany ton. Nie miał czasu na chowanie zdjęć, dlatego przymknął tylko oczy, i wyciągnął różdżkę w kierunku pierwszej fotografii z lewej strony. Na jego twarzy malowało się skupienie, gdy powoli przesuwał różdżkę w prawo. Kolejne fotografie w srebrnych ramkach zaczęły się zmieniać – już nie było na niej czarownicy, a różne osoby, zazwyczaj młode, ubrane w szkolne szaty Hogwartu, uśmiechające się w kierunku patrzącego na nie czarodzieja.
– Horacy, za chwile wywalę te drzwi zaklęciem, a wtedy...
– Już otwieram, no idę przecież – powiedział Horacy i przesadnie tupiąc ruszył do drzwi. Odsunął mosiężna zasuwę i wpuścił do środka skromnie oraz schludnie ubraną czarownice o surowym obliczu.
– Proszę mi wybaczyć, że nachodzę pana w prywatnej komnacie – zaczęła Minerwa – ale jako wicedyrektor szkoły, pod nieobecność pana dyrektora muszę załatwiać za niego wiele spraw, również tych nieprzyjemnych.
Horacy skrzywił się. To nie pierwsza taka rozmowa, w jakiej w ostatnim czasie musiał uczestniczyć, i zaczął się obawiać, że ta może być ostatnią.
– Może herbaty, albo coś mocniejszego, Minerwo? – zapytał z nadzieją w głosie, jednak odpowiedź jaką usłyszał, pozbawiła go złudzeń co do możliwości udobruchania przełożonej.
– Dziękuję, panie profesorze nie zabawię tu tak długo. Opuścił pan dzisiaj zajęcia z szóstoklasistami, cały rocznik czekał na pana w klasie eliksirów, lecz się nie doczekał. Słucham.
Wymownie spojrzała mu w oczy, lecz Horacy głośno odetchnął.
– Ależ Minerwo, to jakieś nieporozumienie – powiedział już uspokojony. – Uprzedziłem wczoraj o odwołaniu zajęć, nie moja wina, że nie przeczytali mojego ogłoszenia. Może jednak herbaty?
Minerwa pokiwała tylko głową.
– Uprzedziłeś? A w jaki sposób.
– Powiesiłem kartkę na tablicy ogłoszeń – spokojnie tłumaczył Horacy. – Wielki pergamin z mieniącymi się barwami heliotropu literami, którego nie sposób było przegapić.
Minerwa westchnęła cicho.
– Horacy, powiesiłeś go, to wiem, ale w salonie Ślizgonów, a przecież w tym roku nie masz żadnego Ślizgona w swojej grupie szóstoroczniaków.
Slughornowi zrzedła mina.
– Zapomniałem... Ale co, nie przekazali tej informacji kolegom z innych domów?
Wymowne spojrzenie pani wicedyrektor było jedyną odpowiedzią.
– Zrób mi jednak coś do picia, Horacy, musimy trochę pogadać – westchnęła siadając na fotelu – i żeby było jasne, to nie chce herbaty.
Gdy Slughorn podszedł do stolika, na którym trzymał swoja ulubiona Ognistą Whisky i szklanki, Minerwa zobaczyła stojące na kominku fotografie. Przedstawiały kilku uczniów szkoły, z kilku ostatnich roczników. Siedzieli w szkolnych ławach lub spacerowali po korytarzach, żadne ze zdjęć nie było pozowane.
– Co to za wystawa? – rzuciła przez ramię.
Horacy zmieszał się wyraźnie.
– A... to znaczy, no wiesz, pomyślałem sobie, że dobrze by było – najwyraźniej nie miał gotowej odpowiedzi. – Dodać wody, czy tylko z lodem?
Minerwa wyczuła, że trafiła w jakiś czuły punkt i jej kolega z pracy coś przed nią chciał ukryć. Zaintrygowało ja to.
– Tylko z lodem, bardzo proszę – dała mu chwilę na zebranie myśli. Gdy już podał jej szklankę z bursztynowym płyn i zasiedli w fotelach koło kominka, ponowiła pytanie.
– Po co ci te zdjęcia?
Horacy westchnął przesadnie.
– Wiesz, wpadłem na pomysł, żeby moich najzdolniejszych uczniów jakoś uhonorować, no wiesz, dać im motywacje od... no to znaczy do dalszej pracy i w ogóle, dlatego...
Przez chwile myślał intensywnie. Minerwa mu nie przerywała.
– No dlatego tych najlepszych jakoś... jakoś zorganizuję, w jakieś kółko albo coś takiego, żeby im dać motywację... jeszcze nie wiem, jak, no ale chodzi o jakieś takie może... czy ja wiem, grono do dalszej pracy, to znaczy żeby im do pracy dać motywację. – dokończył niezgrabnie.
– I to są ci na zdjęciach, tak?
– Tak.
Minerwa udała, że ta odpowiedź ja zadowala. Nie zapytała, jak Horacy chce motywować do pracy uczniów, którzy już szkołę skończyli, a i tacy byli na zdjęciach i przestała się im przyglądać. Przez chwile rozmawiali jeszcze o sposobach informowania uczniów o odwoływaniu zajęć i podobnych sprawach, a gdy skończyli rozmowę, wstała.
– Na mnie już czas – rzekła spokojnie, ale po chwili jakby sobie coś przypomniała. – Chociaż nie, mam prośbę do ciebie.
– Tak?
– Mówiłeś kiedyś, że masz drugie wydanie „Magicznych wzorów” Jiggera, to z błędem w nazwisku na okładce. Mógłbyś mi je na kilka dni pożyczyć?
– Jasne, nie ma sprawy – Horacy szybko ruszył do wielkiego kufra, w którym trzymał swoje najcenniejsze książki. Minerwa wiedziała, że otworzenie skrzyni, zabezpieczonej magicznie na wiele sposobów, zajmie mu dłuższą chwilę. Gdy mamrotał nad nią zaklęcia odwrócony do niej tyłem, błyskawicznie wyciągnęła różdżkę i skierowała ją w stronę fotografii. Powoli przeciągnęła nią w powietrzu, i na wszystkich zdjęciach zamiast uczniów pojawiła się znowu ta sama, piękna czarownica. Minerwa doskonale znała te twarz.
– No no, Horacy, a niech cię, wysoko mierzysz... – szepnęła z uśmiechem. Jednym ruchem różdżki przywróciła obrazy uczniów w ramkach. Po chwili usłyszała, że Horacy skończył otwierać skrzynię, i zgrzytnęło jej wieko...
... wieko trumny było zdobione złotymi okuciami tak bogato, że widział to nawet siedzący w ostatnim rzędzie gości Mundungus Fletcher. Zastanawiał się, ile mogłyby być warte, gdyby zamiast bez sensu zakopywać je w ziemi, zdjąć je i sprzedać gdzieś na Pokątnej. Rzadko bywał na takich uroczystościach, i nie miał pojęcia jak długo jeszcze będzie musiał siedzieć w skwarze czekając na koniec pogrzebu.
– ... dlatego wspomnę teraz o zaangażowaniu naszego nieodżałowanego kolegi w pracę z młodzieżą, której poświecił tak wiele sił i starań, a która to praca jak każdy z nas wie, jest podstawą do prawidłowego...–- monotonny głos przemawiającego nad mogiłą czarodzieja usypiał Mundungusa. Żeby nie zasnąć patrzył na złote błyski słońca w okuciach trumny i obliczał w myślach, czy mógłby za nie dostać 100 galeonów...
... – Sto galeonów, ale żadnych pytań.
Mundungus udał, że kwota nie robi na nim wrażenia, choć stanowiła dla niego małą fortunę. Obracał się jednak wśród kolekcjonerów podejrzanych artefaktów na tyle długo, że znał ich obyczaje. Zapłacą każdą cenę za jakiś nikomu niepotrzebny staroć, żeby go dołączyć do swojej kolekcji, a Fletcher wiele razy już na tym zarobił.
– Może być. No to co mam dla ciebie zrobić, Horacy?
Młody, ale już lekko łysiejący czarodziej, który siedział w jego zapuszczonym mieszkaniu spojrzał na niego z wyraźną niechęcią.
– Wołałbym, abyśmy zachowali formy grzecznościowe, Panie Fletcher.
Mundungus zachichotał cicho.
– Nasz klient, nasz per pan – rzekł sięgając po butelkę taniej whisky „Czarna Mewa” stojącą na stole. –
Mi tam obojętne, byle interes się kręcił, panie szanowny.
Horacy Slughorn gestem ręki pokazał, że nie chce pić Fletcherem.
– No to do rzeczy – powiedział wyciągając z kieszeni szczelnie zapiętego płaszcza kawałek pożółkłego pergaminu. – Słyszałeś o Filiusie Baldocku?
Fletcher pociągnął łyk z brudnej szklanki.
– No pewnie, zmarło mu się kilka dni temu. Stary dziwak, był mi winien 8 galeonów za jedną taką srebrna szkatułkę, którą mu kiedyś okazyjnie opyliłem, a nigdy mi kutwa za nią nie zapłacił.
Slughorn uśmiechnął się.
– To się nawet bardzo dobrze składa. Byłeś u niego w domu?
– A kilka razy, bo jak żem nie dostał tych 8 galeonów, to se mówię „Mung, nie daj się wykiwać”, no to kilka razy podyrdałem do tego starego capa, ale...
– Dobrze, dobrze – przerwał mu Slughorn. – Opowiesz innym razem. Teraz słuchaj uważnie.
Mundungus zrobił najbardziej skupioną minę na jaką było go stać, udając że nie dostrzega, że jego gość jakoś nie przestrzega form grzecznościowych.
– Pan Baldock pożyczył ode mnie przed śmiercią coś, czego mi nie zwrócił – Horacy mówił powoli z wyraźnym skupieniem. – To wprawdzie nic wartościowego, ale jednak chciałbym to odzyskać. Niezręcznie mi nachodzić rodzinę tuż po śmierci, ale za klika dni wyjeżdżam i trzeba to załatwić teraz.
Mundungus pokiwał głową ze zrozumieniem. Ile to już razy on słyszał takie historie o „pożyczonych” komuś rzeczach, które trzeba odzyskać.
– Skoro Buldock był ci winien pieniądze, nikt się nie zdziwi, że będziesz się domagał od jego krewnych ich zwrotu – ciągnął Horacy – dlatego...
– Baldock nie miał żadnych krewnych, na wszystkim co miał połozy łapę Ministerstwo – westchnął Fletcher. – Wiem to od jednego znajomka, który...
– No to tym bardziej musisz się upominać o swoje – twardo przerwał mu Slughorn. – Jak nie od rodziny, to od... no, od tego, kto tam teraz rządzi jego mieszkaniem.
– A jest jeden taki, myszowaty trochę stary piernik, jak tam byłem przedwczoraj po tę moją szkatułkę, to mnie nie wpuścił bo nawijał, że spisuje majątek zmarłego.
– No to pójdziesz tam jeszcze raz. I tym razem – Horacy spojrzał wymownie na pękatą sakiewkę, którą na początku rozmowy położył na stole – musi cię wpuścić. Wiesz, gdzie Baldock miał bibliotekę?
– Jak to gdzie? – zdziwił się Fletcher. – Cała ta jego rudera to jedna wielka biblioteka, stare spleśniałe księgi stały nawet w kuchni na stole. Wszyscy wiedzą, że za starą księgę dałby sobie zęby wyrwać, gdyby jeszcze jakieś miał. Dziwak jakich wielu, forsy miał sporo, ale w ruderze mieszkał i na księgi wydawał, a moje 8 galeonów to...
Horacy przerwał mu ruchem ręki.
– Rzecz, którą pożyczyłem zmarłemu, będzie gdzieś tam. Musisz mi ją dyskretnie odnaleźć, ale żeby nikt się nie dowiedział. Po co ludzie maja gadać, że zmarły pożyczał i nie oddawał?
Fletcher westchnął na myśl o swoich 8 galeonach.
– No dobra panie szanowny, co to jest? Znaczy, to co pan mu pożyczył.
Horacy po raz od początku rozmowy wyglądał na lekko zmieszanego.
– To pewien... manuskrypt, tak to ujmę, który...
– Co to jest manuskrypt? – wypalił odruchowo Fletcher.
Horacy przez chwilę się zastanawiał.
– To inaczej. To, czego szukasz, to pewne nic nie znaczące i pozbawione jakiejkolwiek wartości materialnej zapiski dotyczące archeologii, do których jestem przywiązany. Wiesz, co to archeologia?
Fletcher pokręcił przecząco głową.
– No dobra, jak to wygląda? To książka jakaś, czy cuś?
Horacy przygryzł wargi.
– No właśnie nie do końca pamiętam, czy to była księga, czy też prędzej jakiś zwój pergaminu, czy może luźna kartka. Pamięć już nie ta.
Mung spojrzał na niego zdziwiony, ale nie skomentował. Horacy położył na stole przed nim kawałek niezapisanego pergaminu, który do tej pory trzymał w ręku. Był stary, pomarszczony i brudny, miał pozaginane rogi.
– Tak się składa, że ten kawałek papieru pomoże ci znaleźć moją własność. Kiedy zbliżysz się do tego, czego szukamy, ten pergamin zacznie robić się ciepły, im bliżej będziesz, tym będzie cieplejszy, a gdy weźmiesz w rękę moją własność, nagle zrobi się lodowaty. Pojmujesz?
Fletcher pokiwał głową. Chociaż nigdy się jeszcze z czymś takim nie spotkał, słyszał o podobnych czarach, którymi różni maniacy zabezpieczali swoje skarby. Nie zadawał więcej pytań, utargował tylko jeszcze, że to co będzie musiał dać na łapówkę dla nadzorcy majątku Baldocka. Slughorn zwróci mu co do knuta.
Dwa dni potem w jednym z zaułków w Hogsmedae wręczył wyraźnie podnieconemu klientowi kawałek podartego pergaminu, na którym była wyblakła mapa. Oddał mu też ten, który od niego dostał, a który podczas wizyty w domu zmarłego miał cały czas pod noszoną na nadgarstku bransoletą. Zainkasował dodatkowe 26 galeonów (z czego 8 stanowiło dług Baldocka, ale tego klientowi nie powiedział) i zadowolony ruszył zaszaleć do Pod Świńskim Łbem.
Gdy tylko zniknął w pubie, Horacy prawie pobiegł w stronę zamku, a gdy dotarł do swojego gabinetu, natychmiast zamknął drzwi na wszystkie zasuwy.
Położył przed sobą na biurku oba pergaminy i zaczął wypowiadać długą formułę, przeciągając powoli różdżką na oboma kawałkami papieru. Po chwili zbliżyły się do siebie i połączyły w jeden, lśniący nieskazitelną żółcią, najlepszej jakości pergamin, zapisany odręcznym pismem. Horacy westchnął z ulgą.
Znał na pamięć tekst, który był na kawałku pergaminu, który wpadł mu w ręce kilka lat temu, gdy zaczynał swoją pracę w Hogwarcie jako nauczyciel. Przeleciał go jednak po raz kolejny wzrokiem.
„ ... i chociaże wielu próbowało tej sztuki, mnie jednemu się ona udała, bom nad innych w arkanach czarostwa wyrósł. Alibo straszne to i nie każdemu dane, by równym bogom się stać, co jak skała niezniszczalni trwają, dlatego choć dla wiecznej chwały wiedzę swą pergaminom wielu powierzyłem, nikt poza mną tej jednej tajemnicy wydartej Horom jeszcze nie poznał, iżem setki lat sam ją jako brzemię nosił. Lecz że żywot mi zbrzydł, i dusza ma okaleczona pomsty się domaga na mej pysze, tedy ostatnią a największą tajemnicę dzisiaj dopiero wyjawię, bo...”
Horacy przymknął oczy. Na tym kończył się ten kawałek tekstu, który był na fragmencie jedynego znanego i to tylko jemu, odręcznego zapiska Herpona Podłego. Sprytnie ukryty w stosie starych zwojów zawierających receptury eliksirów, które dawno wyszły z użycia, przeleżał w magazynie biblioteki Hogwartu pewnie setki lat, i tylko zupełny przypadek sprawił, że karta wpadła w jego ręce.
Długo badał jej tajemnice, a gdy je odkrył, zaczął iść pozostawionymi na niej śladami, aż odkrył, gdzie się może znajdować druga, ważniejsza jej cześć. A potem czekał okazji.
„ …. tylko ja jeden posiadłem, i ja tylko wiem, jako uczynić, aby z duszy oddzielona cząstka, w materialnego świata części ukryta, uszczerbku nigdy nie doznała, i przedmiotu swego ukrycia nie pozwoliła zniszczyć. Lecz straszne to brzemię, wiedza przeklęta, której w czyn wprowadzić spróbować się nawet ja nie ważyłem, przeto innym ten ciężar zostawiam, którzy na to się ważą. Jeśli więc na tyleś szalony i na tyle zuchwały, że żywot wieczny chcesz zagarnąć wiedz, że aby horkruksa niezniszczalnym uczynić, musisz wpierw...”
Horacy drgnął i odsunął od siebie pergamin. Po raz pierwszy odkąd owładnęła nim myśl o stworzeniu idealnego horkruksa, dającego mu prawdziwą nieśmiertelność, zwątpił w sens swoich poszukiwań. Nagle, w tym jednym momencie uświadomił sobie, na co chciał się poważyć, kim by się stał, i co by utracił za cenę wiecznego życia. Wielu znało tajemnice horkruksów, o których można było znaleźć wzmianki w czarnomagicznych księgach, ale tego, co było na drugim kawałku pergaminu, nie czytał chyba jeszcze nikt od czasu jego zapisania. Patrząc na lśniący lekko w półmroku jego gabinetu papier Horacy długo się zastanawiał, czy chce czytać dalej. Pergamin kusił go, jakby przyzywał, ale im bardziej czuł pragnienie doczytania go, tym bardziej bał się tego, co mu ujawnią zapiski szalonego greckiego geniusza.
Usiadł i bił się z myślami, aż poczuł ból w dłoni, którą bezwiednie zaciskał na rogatej rękojeści różdżki. Wtedy się zdecydował. Wstał i podszedł do biurka, nie zaglądając w pergamin zwinął go w ciasny rulon. Czuł, że chłód papieru prawie parzy mu dłonie, lecz nie zważał na to. Wziął ze stolika karafkę ze zwykła wodą, wrzucił zwój do kominka i polał go życiodajnym, dostępnym każdemu płynem. Pergamin natychmiast zajął się ogniem, lecz Horacy nigdy jeszcze nie widział płomieni w tak makabrycznych kolorach. Papier wydawał się być odporny na ogień, lecz Slughorn wiedział, że mu się nie oprze. Po dłuższej chwili pergamin zaczął czernieć, by nagle, w jednej chwili, zmienić się wodę, która szybko wsiąkła w popiół zalegający w kominku.
Slugorn westchnął. Nie wiedział jeszcze, czy utracił coś bardzo ważnego, czy też przeciwnie, coś takiego właśnie uzyskał, ale poczuł ogromną ulgę. Postanowił zrobić sobie drinka, dlatego rzucił na biurko swoja różdżkę, która potoczyła się po nim, aż uderzyła w kupioną poprzedniego dnia zwykłą szklaną klepsydrę, która wydała przyjemny dla ucha dźwięk...
... dźwięk szurania nogami i wstawania z krzeseł wyrwał Minerwę McGonagall z rozmyślań nad najbliższym planem lekcji, w których pogrążona była od dłuższego czasu, niemal nie słuchając przemowy wygłaszanej nad grobem wybitnego zmarłego. Gdy czarodzieje zaczęli się rozchodzić, ruszyła szybkim krokiem w kierunku pulpitu, przy którym stał ostatni z przemawiających. Z nie pasującym do okoliczności uśmiechem zbierał do teczki kartki, na których miał spisane chyba najdłuższe w dziejach przemówienie pogrzebowe.
– Horacy, ja cię nie zabiję tylko dlatego, że jakiś inny pacan mógłby chcieć wygłosić nad twoim grobem jeszcze dłuższą przemowę – warknęła cicho, gdy zostali już sami przy grobie. – Musiałeś tak długo smęcić?
Horacy Slughorn z uśmiechem spojrzał na stojącą na trumnie fotografię staruszka w staromodnej tiarze, podpisaną „Hektor Dagworth - Granger”.
– Ano musiałem. Założyłem się z kumplami z Nadzwyczajnego Towarzystwa Eliksirowarów, że dam radę dłużej gadać o starym Hektorze, niż on sam recytował po pijanemu wiersze miłosne pod balkonem pewnej mugolki kilka lat temu. Zmierzyliśmy wtedy czas, 3 godziny i 2 minuty, pobiłem go dzisiaj o 4 minuty. Tym sposobem jestem do przodu o 89 galeonów – uśmiechnął się łobuzersko – i możemy się ochłodzić najlepszą whisky z zapasów Rosmerty. Idziesz?
Minerwa McGonagall westchnęła głośno i otarła pot z czoła.
– A niech Cię szlag, nudziarzu. Pewnie, że idę.
KONIEC Caairo11
|